Historyk UŁ na 11 listopada: Tolerancyjna i nowoczesna II Rzeczpospolita

Z okazji Narodowego Święta Niepodległości o odradzającej się po 123 latach zaborów II Rzeczpospolitej i stojących przed nią wówczas wyzwaniach, z którymi świetnie dała sobie radę, pisze prof. dr hab. Przemysław Waingertner, kierownik Katedry Historii Polski Najnowszej Uniwersytetu Łódzkiego.

prof. Przemysław WaingertnerProf. dr hab. Przemysław Waingertner z Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ.

Państwo wielu narodów

Jednym z największych problemów, jakie stanęły przed odradzającą się w 1918 r. Polską było określenie pozycji i praw zamieszkujących ją mniejszości narodowych - Ukraińców, Żydów, Białorusinów, Niemców, Litwinów, Czechów i innych pomniejszych nacji - stanowiących około 1/3 ludności państwa.

Ich pełne równouprawnienie z Polakami zapewniała zarówno konstytucja marcowa z 1921 r., jak i zobowiązania podpisane przez polską delegację na konferencji pokojowej w Paryżu. Wpisywały się one w tradycje tolerancji narodowościowej i religijnej, na której ufundowana została przedrozbiorowa Rzeczpospolita Obojga (w rzeczywistości wielu) Narodów.

Kwestia mniejszości żydowskiej

Szczególne miejsce wśród zagadnień narodowościowych, które musiała rozwiązać międzywojenna Polska, zajmowała kwestia żydowska. Wyjątkowy ciężar gatunkowy relacji pomiędzy państwem i polska większością, a zamieszkującymi w Rzeczypospolitej Żydami, wynikał z kilku przesłanek: ich liczebności – stanowili aż 10 procent obywateli młodego państwa; wielowiekowej tradycji pokojowego współistnienia obydwu narodów w granicach państwa polskiego; wpływów przedstawicieli „narodu wybranego” (pilnie obserwujących sytuację swych rodaków w odrodzonym państwie) w międzynarodowych kręgach opiniotwórczych, politycznych i gospodarczych; wreszcie z niechęci do żydowskich współobywateli żywionej przez silny w Drugiej Rzeczypospolitej obóz narodowy, upatrujący w nich gospodarczej konkurencji dla żywiołu polskiego.

Uregulowanie praw Żydów w II Rzeczpospolitej

W tych skomplikowanych okolicznościach państwo polskie uregulowało położenie zamieszkujących w jego granicach Żydów iście ekspresowo, a do tego w sposób nowoczesny, zgodny z ideą praw obywatelskich. Jeszcze u zarania niepodległości na przełomie 1918 i 1919 r. ówczesny Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski, podpisał dekrety przyznające Żydom własne szkolnictwo, prawo do prowadzenia seminariów duchownych, zwolnienie duchownych żydowskich od służby w wojsku, a także wprowadzające równouprawnienie języka hebrajskiego w urzędach i sądach. Zabezpieczył również prawnie podstawy funkcjonowania żydowskich gmin wyznaniowych. 

Natomiast konstytucja marcowa przyznała Żydom wolność religijną i równość wobec prawa, zagwarantowała ich równouprawnienie oraz możliwość rozwoju szkolnictwa i kultury. Uregulowania te czyniły z II Rzeczypospolitej - niezależnie od antysemickich wystąpień polskich narodowców - bezpieczne schronienie w dobie antysemityzmu, narastającego w Europie zwłaszcza przed wybuchem II wojny światowej.

Prawa wyborcze kobiet 

Zagadnieniem odmiennym, a przecież połączonym z wyżej wspomnianym wspólnym mianownikiem - budowania obywatelskiego państwa i cieszącego się prawami politycznymi społeczeństwa (całego społeczeństwa bez wyjątków) - była kwestia praw wyborczych dla pań. 
Od XVIII w., kiedy to walkę o prawa wyborcze dla kobiet rozpoczęła Olimpia de Gouges, ścięta podczas rewolucji francuskiej za przygotowanie „Deklaracji praw kobiety i obywatelki”, panie domagające się dostępu do urn przeszły długą drogę. Ważnym krokiem, jakie na niej uczyniły, było właśnie zdobycie pełni praw wyborczych w międzywojennej Polsce - wówczas jednym z największych europejskich państw. 
W odrodzonej Rzeczypospolitej kobiety uzyskały je faktycznie już na progu niepodległości - w listopadzie 1918 r. Ówczesny dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego stanowił, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel Państwa bez różnicy płci”. Podkreślał także, że wybieralni do Sejmu są wszyscy obywatele państwa posiadający czynne prawo wyborcze (a zatem i… obywatelki). 

Parasolkami w okna Piłsudskiego

Anegdota głosi, iż wpływ na błyskawiczną decyzję Piłsudskiego - który zresztą, jako polityk związany wcześniej z lewicą i posiadający doświadczenie w politycznej współpracy z kobietami, nie żywił uprzedzeń wobec ich wyborczych ambicji - miała podziwu godna determinacja samych pań.

Liczna ich delegacja, niezadowolona z „opieszałości” rządu w pracy nad uregulowaniem „kwestii kobiecej” (choć godzi się przypomnieć, że tak Naczelnik Państwa, jak i premier Moraczewski z wszystkimi ministrami mieli „ręce urobione po łokcie” w pracy nad tworzeniem prawa, administracji i wojska rodzącego się państwa) dopóty stukała parasolkami w kolejne listopadowe wieczory w okna siedziby Piłsudskiego, dopóki jej nie wpuścił i nie wysłuchał postulatów polskich sufrażystek - oczywiście obiecując szybkie zadekretowanie czynnego i biernego prawa wyborczego dla kobiet.

Kobiety w parlamencie

W ten sposób międzywojenna Rzeczpospolita ustąpiła co prawda pierwszeństwa w dziele politycznego równouprawnienia pań Nowej Zelandii (mogły tu głosować od 1869 r., ale być wybierane dopiero od 1919 r.), Australii (prawo wyborcze dla kobiet wprowadzono tu w 1902 r.) i Skandynawii (prawa te ustanowiono w latach 1906-1921). Jednak uprzedziła choćby Holandię i Belgię (1919), Stany Zjednoczone (1920), Wielką Brytanię (1928), a nawet często stawianą reszcie świata jako godny naśladowania przykład państwa obywatelskiego Szwajcarię (1971!). 
Kobiety potrafiły wykorzystać wywalczone prawa. W II Rzeczypospolitej chętnie stawiały się przy urnach przy okazji kolejnych wyborów, a niektóre z nich kandydowały (z powodzeniem) do kolejnych polskich parlamentów.

Materiał: Prof. dr hab. Przemysław Waingertner, Wydział Filozoficzno-Historyczny UŁ
Redakcja: Centrum Komunikacji i PR UŁ
Zdjęcia: Bartosz Kałużny (CKiPR UŁ)